Afera wczoraj grzmiała pod domem, że hej!
Jak wiecie, "Apartamenty z widokiem" wybudowano na dawnym bagienku, nie osuszając całości tegoż, ponieważ niecały teren przynależy do nas, część jest miejska.
Nieważne, wszyscy apartamentowcy mają nadzieję, że w lecie już będzie tutaj pięknie, ponieważ w Internecie napisano, iż w sąsiednim, mocno już zużytym domu powstanie muzeum lotnictwa morskiego. Nie wiem, czy taki będzie miało tytuł to muzeum, dlatego piszę małą literą. A nuż ktoś kiedyś mógłby się czepić, że źle napisałam i robię instytucji antyreklamę? Reklamy również nie zamierzam robić.
Coś tam się niewątpliwie dzieje: jacyś panowie porządkują miejsce, wynosząc i wywożąc stamtąd najróżniejsze rzeczy; widać, że dom długo stał ugorem. Są tam skarby nieprzebrane! Całkiem dobre meble, dywaniki i śmietki najprzeróżniejsze, a wszystkiego tego pilnuje Pan. Pan na posiadłości ma skleconą budkę przypominającą domek campingowy. Przypominającą, powtarzam. Dookoła budki Pan założył sobie ogródek, skądinąd bardzo uroczy. Wszelkie kwiatki przedwiosenne już powyłaziły i cieszą oko. Dlaczego się mówi „cieszą oko”, jeżeli przeważnie posiadamy ich dwoje? Tych oczu. Moje oczy ten ogródek bardzo cieszy. Ucieszył je do tego stopnia, że wybrałam się tam osobiście, ponieważ i zobaczyć dzieło chciałam z bliska. Oczy już nie te.
OGRÓDECZEK EWY |
Dodam tylko, że z Panem Pilnującym zakolegowałam się od pierwszego razu i ubiliśmy interes. Ja oddałam mu niepotrzebne już kafle pocięte na nierówne kawałki, więc nie za bardzo do czegoś przydatne, które przyjął z wdzięcznością. A w ramach tej wdzięczności podarował mi kępy kwiatków, przywożąc je osobiście wózkiem transportowym do mojego ogródeczka. Oświadczył, że jak znowu coś wzejdzie (w sensie wylezie spod ziemi i będzie widoczne gołym okiem) – znów jednym!? – zostanie mi również przydzielone. W ramach tych samych kafli. Zgodziłam się oczywiście z radością. Rabaty u Pana okolone były przepiękną palisadą z pustych flaszek po piwie – ciekawe, po co - zaznaczam, że pustych; i różne inne ozdóbki też się tam pałętały. Ogólnie panował porządek, rzeczy najwidoczniej przygotowywane były do recyclingu.
Po kilku dniach wybrałam się sprawdzić, czy coś nowego nie wzeszło, ponieważ wzeszło piękne słońce, więc kwiatki i inne roślinki miały pełne prawo wzejść również. Buda okazała się zamknięta na kłódkę, skarby i śmietki leżały na estetycznych kupkach, po moich kafelkach śladu nie było. Ucieszyłam się więc, że może chłopina coś sobie zarobił.
Oko moje (znów jedno!) padło na rzecz przecudowną! Pomiędzy zasadzonymi flaszkami pysznił się cudowny, lekko obchrępany – za to mchem zielonym porośnięty, czerwonousty posążek – trochę podobny do Buddy! Musiałam go mieć, to chyba jasne!
Postałam chwilę, poczekałam, obeszłam posiadłość dookoła – nic! Ani Pana, ani jego kolegów! Domyślacie się, co zrobiłam? Zwinęłam posążek, z postanowieniem, że w najbliższym czasie doniosę sama na siebie i Pan mi wybaczy. Miałam i tak obiecane!
Zasadziłam posążek w kąciku mojego ogródeczka i sobie siedzi. Może jeszcze urośnie? Pech chciał, że musiałam wyjechać na kilka dni. Nie było mnie około tygodnia i jakoś nie zdążyłam wybrać się do zakolegowanego Pana.
Nagle wczoraj patrzę: pod budką stoi policyjne auto, policjanci chodzą dookoła przyszłego muzeum, patrząc z uwagą pod nogi.
– O, pewnie kogoś zamordowali? – zauważyła obecna u mnie znajoma.
– I czego szukają po ziemi, śladów mordercy czy narzędzia zbrodni? Nawet się nie schylając?– nie uwierzyłam.
Po chwili podszedł do nas jeden z policjantów i wyjaśnił że nie, morderstwa nie było, ukradziono tylko coś z otoczenia budki dozorcy i czy mamy może monitoring? Nie wiedziałam, czy mamy monitoring, dałam mu więc numer telefonu do administracji i poszedł sobie.
Policjanci łazili tak dookoła i po bagienku jeszcze około godziny, w pełnym skupieniu i bez schylania. W końcu zawinęli się i odjechali.
W tym momencie przyszło mi do głowy, że może szukają mojego „Buddy”! Matko, złodziejką zostanę ogłoszona na stare lata! Ubrałam się i popędziłam do Pana. Machnął lekceważąco ręką na moją „rzeźbę”, powiedział, że ukradziono coś całkiem innego, więc się uspokoiłam. Już nawet nie pytałam co. I dowiedziałam się jeszcze, że kafle ode mnie również ukradziono, od razu pierwszego dnia. Widocznie jednak cenne były, ale to nie do nich policję wzywano.
Wróciłam sobie do domu i tak zastanawiam się teraz: mamy ten monitoring, czy nie mamy?
Bo jeżeli jest, to cała Administracja będzie mogła sobie obejrzeć, jak się przyczajam i kradnę posążek! Wstyd!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dla tych z Państwa, którzy mają problem z opublikowaniem komentarza, napisałam kilka wskazówek technicznych. Proszę zjechać niżej na stronę i przeczytać - UWAGI TECHNICZNE