czwartek, 12 lutego 2015

O przerabianiu sypialni - na tłusty czwartek dywagacje...

Postanowiłam sobie odmienić żywot. Uzdatnić nieco.  Żeby było wygodniej. Stać mnie na to. Pomyślałam, że nie muszę i nawet nie powinnam - bo niby dlaczego - sypiać niewygodnie, na dziecinnym łóżku z IKEI, które choć ładne, jest dla mnie troszkę za małe. Nie, nie: za krótkie, tylko: za małe. Osiemdziesiąt centymetrów szerokości i dwa materace z gąbki. Jednoosobowe, ale dla osoby raczej drobnej, którą ja od pewnego czasu już nie jestem. Byłam przez całe prawie dotychczasowe życie, lecz widocznie nie należało mi się to na zawsze i jako babcia utyłam. Nie jako babcia, kiedy nią pierwszy raz zostałam, ponieważ miałam wówczas czterdzieści dwa lata i tyć nawet nie wypadało w tym (tamtym) wieku. Byłam więc sobie szczupłą osobą, a potem zrobiłam się grubą osobą.

A gruba osoba bywa przeważnie ciężka. A osoba ciężka śpiąc nawet na dwóch gąbkowych materacach (w tym jednym gryczanym, bo podobno "dobry jest na stawy") dobija do dna. Dosłownie, żadnych przenośni akurat nie stosuję, gdyż ciężki tyłek najzwyczajniej jest ugniatany od spodu przez deseczki spod materaców. Każda noc staje się dla grubasa katorgą; ale dla grubasa, który potrafi cały dzień przesiedzieć przy komputerze przesilając kręgosłup, takie łóżeczko jest właściwie Łożem Madejowym. (Januszu Madeju, serdecznie cię za to łoże przysłowiowe przepraszam, bo  tobie takie nazwisko musiano przydzielić przez pomyłkę. Nie wątpię, że twoja żona wcale nie cierpi śpiąc w twoim łożu. Podejrzewam, że i tak musi być szczupła...)

Mój Bratek Roman w swoim jednoosobowym tapczaniku wygniótł już ogromny dół, że sam prawie składał się podczas snu "w scyzoryk", a ręka mu opadała na podłogę, bo za wąsko mu było. Też należało mu łóżko wymienić - toż ważymy obydwoje prawie tyle samo... :)
Postanowienie zostało podjęte, działania zaplanowane, chociaż nasza sypialnia stwarzała drobne, subtelne trudności. A to nie zmieszczą się dwa łóżka w poprzek, a to nie zmieszczą się również wzdłuż, a to nie zmieści się już regał z książkami, a to nie wejdzie komoda...  a to jeżeli wejdzie, to wtedy człowiek już nie wejdzie do pokoju... nawet gdyby chudy był jak patyk, albo jak Madejowa Żona.

Jednoosobowa jest ta sypialnia? Niekoniecznie. Dwuosobowa również może być, pod warunkiem, że umeblowana zostanie jednym łóżkiem. Mogłoby być nawet dosyć szerokie. Architekt myślał jednak był. Tylko o czym?
Tę ważną decyzję życiową podjęłam dopiero po wizycie u bariatry, gdzie okazało się, że istnieją na świecie ludzie grubsi. Ich należy operować, a mnie niekoniecznie.
Kilka ostatnich lat przeleciało mi przed oczami. Wieczna walka z kilogramami, wieczna obawa, że przytyję, ciągły niepokój, ciągła presja, głodzenie się na przemian z pochłanianiem słodyczy, ostatnio w postaci cudownej i przepysznej bezy bursztynowej. Po nocach mi się śniła! Rano leciałam do cukierni.
Dostarczano ją we wtorki i czwartki. Nic dziwnego, że kupowałam od razu duży kawał. Tak, przeważnie bardzo duży. Zakup robiony był w dobrej wierze, jako deser dla nas obydwojga na kilka dni. Żeby dwa razy do sklepu nie latać, rozsądnie tak było zaplanowane. Tyle że... plany szlag trafiał. Beza była w domu, lecz w czasie przeszłym. Dokonanym.

Zadałam sobie w końcu kilka pytań.

Czy muszę się odchudzać przez resztę życia?
Czy muszę czuć na sobie wieczny nakaz na niejedzenie, skoro apetyt mi dopisuje?
Czy na pewno odchudzenie przedłuży mi życie? A może nerwica nabyta przy odchudzaniu je skróci? Albo zbuntowany wreszcie układ pokarmowy? Wprawdzie nie zawierałam z nim układu, gdyż on sam stwierdził, że nienawidzi od zawsze wszelkich owoców, surowizny, traw wszelakich, a nawet wszystko to lubi mu szkodzić?! On, tak jak i ja, kocha nabiał i potrawy mączne. Od zawsze.
Równie dobrze przysłowiowa cegła....
Doskonale wiem, że i tak dopadnie mnie efekt jo-jo, ponieważ już kilkakrotnie tak się zdarzyło. I żadna dieta nie zadziała, jeżeli podczas niej się je. Taka prawda.
Czy koniecznie muszę psuć sobie każdy następny dzień życia obowiązkiem głodzenia się?
A może lepsze byłoby życie spokojne, lecz z umiarkowanym jedzeniem tego, co lubię?
Czy ja się wybieram na poszukiwanie mężczyzny do pary, że muszę się podobać? Boże broń, a cóż ja bym z takim gościem poczęła? A sio! Na pewno nie wspólne życie i na pewno nie "nowe życie"! Więc po co zatruwam sobie każdy dzień, zamiast go po prostu z radością przeżywać? Że jest! Że go mam! Trzymam!
Dosyć. Od teraz będę spokojna i szczęśliwa. Zamiast jęczeć o poranku, że łupie mnie w krzyżu, zmienię łóżko! Sobie i Bratkowi.

Uzasadnienie przerobienia sypialni wyszło mi zupełnie nieźle, sumienie schowało się gdzieś za ciałem migdałowatym - nie wiem, czy tam też kryje się moja tak zwana dyskalkulia. Podobno prowadzą do niego właściwie wszystkie drogi - skrótowo i poprzez synapsy - jako rzecze św. Wikipedia. Gdyby tak i gdyby znano to pojęcie, kiedy wbijano mi do głowy jakieś całki.... Jedyne, czego się nauczyłam: siedem razy osiem jest pięćdziesiąt sześć (?), ponieważ Mamusia kazała mi powtarzać w kółko "to, czego nie wiem, jest pięćdziesiąt sześć". Teraz nie pamiętam czasem, "co" jest pięćdziesiąt sześć... No i tylko to mi we łbie zostało...albo i nie...

Zakupy musiałam dobrze przemyśleć, ze względu na wspomniane uprzednio bariery architektoniczne.
Chociaż przebiegłam kilkakrotnie cały internet, nic od tego nie schudłam. Ale też nie przytyłam, bo jako osoba już spokojna i zrównoważona, przestałam rzucać się na jedzenie. Jeszcze tylko beza bursztynowa nie odpuszcza. Będę ją sobie spożywać po małym kawałku. Pomaleńku.No.
Znajomych mam  prawie wszystkich tylko wirtualnych, nie widzą mnie, a  towarzystwo Skypowe może mnie oglądać lekko z góry, w świetle przyciemnionym i tylko do ramion... No i proszę - jest rozwiązanie!

Akurat odniosłam wielki osobisty sukces - również w internecie - i to tym bardziej umocniło moje postanowienie dokonania zmian. Domowych.
Caluteńki dzień mierzyłam, dodawałam, odejmowałam metry i centymetry, planując upychanie mebli. Dla rozeznania wybrałam się nawet do sklepu meblowego, skąd wróciłam z pięknym, choć niedrogim tapczanem rozkładanym (!) w kolorze brązowym. Jakoś tak się składa, że wszystko, co w życiu kupuję może być dowolnego koloru, byle było w odcieniach od ecru poprzez beże, aż do ciemnego brązu.
Nie znaczy to, że uspokoiwszy duszę nabrałam sił nadludzkich i przytargałam tapczan na własnych plecach - ja mam zwyrodniały kręgosłup, nie wolno mi dźwigać! Toteż przywieźli go do mnie mili panowie "transportem", pięknie ustawili pod ścianą jedno-okienno-drzwiową, a stary tapczan Bratka zabrali ze sobą, w dal. Nawet nie było nam żal. Zrezygnowaliśmy  z używania okna jako drzwi na taras, więc uzyskaliśmy dodatkową ścianę ustawną. Nowy tapczan został złożony i rozłożony, okazało się, że ma wymiary 120cm na 190, więc wlazł. Tyle że musiałam teraz pozostałe mebelki zamówić płyciutkie, jak najpłytsze, żeby ten człowiek wspomniany wcześniej mógł się jednak obok zmieścić w przejściu. A gdyby Madej z żoną zechcieliby mnie odwiedzić i przenocować? Kolega Madej, w przeciwieństwie do żony, zbyt szczupły nie jest...

Wszystkie te obmyślone meble udało mi się znaleźć w pewnym internetowym sklepie i nawet znalazłam wykonawcę tapczanu na zamówienie. Nietypowego i z podnoszonym zagłówkiem, a znalezienie wykonawcy takowego o nietypowych rozmiarach wydawało się niewykonalne. (Tak, wykonawca również nietypowy). Jednoosobowe owszem, bywały, ale taki  jaki ja chciałam, zgodził się zrobić tylko jeden producent. Akurat związany z tym właśnie sklepem. Przypadek? Nie. Ja po prostu zaczęłam poszukiwania od 'tylnej strony" (ładne określenie alternatywne znalazłam, prawda?), dzwoniąc po producentach z zapytaniem. Ten jedyny nie widział problemu w wykonaniu mebla o wymiarach 160cm na 110 i regulowany zagłówek też mu w robocie nie szkodził. Podał mi również namiary na sklep, który jego meble sprzedaje. I w tymże właśnie sklepie dokupiłam całą resztę. W dodatku na wyprzedaży - i udało mi się trafić na płyciutkie, drobniutkie mebelki, w tym jeden nawet egzotyczny, przecudny! Także nietypowy!

Wymierzone miałam wszystko co do centymetra. Gdzie co wejdzie, gdzie się upcha i gdzie się zmieści. I zaczęło się czekanie na dostawę. W międzyczasie Bratek usiłował ułożyć się na nowym tapczanie, co nie za bardzo mu wychodziło, ponieważ nie umiał położyć się na środku i spał na brzeżku, z głową zsuniętą z poduszek, co natychmiast wykorzystała Sabinka, przełażąc górą po poduszkach i moszcząc sobie posłanie na "małżeńskiej połowie". Musiało jej być niezwykle wygodnie...
A mnie pozostało znowu oczekiwanie, ale tym razem nie na Godota, a na konkretną, rzetelną, terminową dostawę mebli.
Żeby to uczcić, zakupiłam wielki kawał ciasta bezowego bursztynowego, na zapas... A dziś być może zjem pączka...?

Wasza Gruba Auu... (no i co z tego?!)







 sypialnia przed rewolucją 

7 komentarzy:

  1. Słuszne podejście do życia :-)
    Lokum ciasne, ale własne, przytulnie wygląda, a i wiem, co nasza Autorka ogląda i czyta :-) Tylko jak Wy teraz będziecie na taras wychodzić? Rozumiem, że da się tam dostać z drugiej strony?
    A co do przemeblowań... Zmiany są niebędne, zwłaszcza jak chodzi o naszą wygodę.
    Trzeba się nieźle nagłówkować, żeby wszystko się zmieściło. Kiedyś tak "obliczyłam" kuchnię, że o mały włos, a bym nie miała jak otworzyć szafki...
    Ale gdzie o tym "człowieku z piłą"? :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Miał być dziś "człowiek z piłą", ale temat sam mi zszedł na dygresję. "Człowiek z piłą" pojawi się jutro :) Ok? Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Aha: z drugiego pomieszczenia jest również takie samo okno-drzwiowe wyjście na taraso-ogródek :)

    OdpowiedzUsuń
  4. A co Autorka czyta, bo ja nijak nie mogę zgadnąć?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A powiększyłaś zdjęcie? ;- )
      "Stare próchno" - Chmielewska

      Usuń
    2. To znaczy taką książkę Chmielewskiej, żeby nie było, że tak się o kimś wyrażam :-)

      Usuń
  5. O, a ja sama nie zgadłam! Myślałam, że po prostu: książkę... z tym, że na pewno nie swoją.... ;)

    OdpowiedzUsuń

Dla tych z Państwa, którzy mają problem z opublikowaniem komentarza, napisałam kilka wskazówek technicznych. Proszę zjechać niżej na stronę i przeczytać - UWAGI TECHNICZNE

!!! UWAGA TECHNICZNA !!!

Dobry wieczór. Ponieważ doszły mnie słuchy o kłopotach z komentowaniem na blogu, pozwolą Państwo, że pomogę i napiszę jak okiełznać lwa :)
Opcja I
Jeśli mają Państwo konto pocztowe na gmailu, to proszę napisać komentarz w okienku komentarzy i:
- jeśli w okienku poniżej jest napisane KONTO GOOGLE, proszę skopiować ten komentarz, kliknąć w opublikuj. Komentarz Państwa zniknie, ale za to pojawi się w okienku zamiast KONTO GOOGLE, Państwa nick. Teraz proszę wkleić skopiowany komentarz i opublikować. (proszę się mnie nie pytać, dlaczego tak jest, bo sama nie wiem. Ale ad rem)
- jeśli w okienku poniżej jest już Państwa nick, to można bez stresu napisać komentarz i od razu publikować
Opcja II
Ci z Państwa, którzy nie posiadają ani bloga na blogspocie, ani konta gmail, chcąc opublikować komentarz powinni:
- rozwinąć pasek w okienku po prawej, w tym, w którym jest napisane KONTO GOOGLE, znaleźć ANONIMOWY i kliknąć, żeby w okienku się na anonimowy przełączyło.. Następnie trzeba napisać komentarz, kliknąć opublikuj. Pojawi się nowe okienko. Należy w nim znaleźć kwadracik - nie jestem automatem, czy jakoś tak, kliknąć, potem przepisać wygenerowany kod i po prawej kliknąć w zweryfikuj. Jeśli wszystko jest ok i system nic nie powie, kliknąć na końcu opublikuj. Uwaga, jeśli komentujecie Państwo z anonimowego konta, należy pamiętać, żeby napisać, kim się jest, bo w komentarzach wyskoczy "anonimowy".
Pozdrawiam Redaktor Obsesja