W zasadzie żaden mądry temat do głowy mi nie wpada, usiadłam chyba przed komputerem jedynie z przyzwyczajenia. I trochę z braku zajęć, co wprawdzie rzadko, ale też mi się zdarza.Nawet bajki z tego braku wpadania pomysłów mądrych zaczęłam pisać - jedną dopiero, ale może i drugą napiszę? I może w przyszłości zostanę bajkopisarką - sobie. Sobie, bo pewnie nikt by mnie nie wydał, a jeżeli, to dzieci miałyby zakaz czytania mojej twórczości. Andersena i Braci Grimm mogą czytać tradycyjnie. Niektórzy twierdzą, że nawet powinny!... To tak bliskie nowemu stosunkowo, lecz dziwnemu odgałęzieniu, odłamowi nawet od rzetelnego Science Fiction , w kółko powtarzalnemu treściowo - fantasy. Modne jest, czytane, pisane, to i na co komu moje bajki? Są również takie do słuchania...
Kiedy to piszę, do mojego lewego ucha wpada dźwięk z telewizora, w którym leci serial sejmowy, z tegoż właśnie gatunku... Przeszła ustawa o niestosowaniu przemocy, a pewne osoby mówią, że ona jest przeciw rodzinie, religii i wartościom. Więc może lepiej jednak czytać tych Braci... Nie wytrzymałam długo z tym jadem wpadającym do mojego ucha, chociaż tylko jednego... lecz wystarczy. Sądziłam dotychczas, że IQ 8 (jak dla mnie obliczył pewien płatny serwis internetowy) to ciut za mało, aby startować do izb decyzyjnych, lecz widocznie zbyt tępa jestem, by to ogarnąć. Sądziłam, że Oni mają (muszą mieć) więcej!? Powinni?
Widać, to ze mną coś nie tak...
Na starość podobno się dziecinnieje. Ja owszem, tak, ale starość jeszcze daleko przede mną... tak daleko, że może nie zdołam jej dogonić???!!!! Choć nie jest wykluczone, że tyjąc w takim tempie jak dotychczas, potoczę się za nią w charakterze kuli i dogonię...
Uu, nie będę o tym rozmyślać, a nuż może się jeszcze okazać, że któreś kolejne odchudzanie mi się uda???
I w następne lata wkroczę w charakterze wiotkim i łagodnie powłóczystym?!
A moje alter ego w duszy gra "tak, jako zjawa duszna w ciemnej alejce...". Trudno pozostać optymistą, kiedy tak ci do ucha od środka głowy sączy...
Jest jak jest, i dobrze jest.
Mieszkam sobie w wymarzonym apartamenciczku nad malutką zatoczką, z malusieńkim ogródeczko-tarasikiem.
Mieszkam z moim Bratkiem i moim siedmionogim zwierzyńcem. Nie, nie pomyliłam się; moje stworki - "potworki" siedem nóg mają razem; z tego Gutek posiada trzy.
I tak właśnie spełniają się marzenia. O tym takim "domku nad morzem, przy piaszczystej plaży, gdzie fale biją o brzeg - raz porządnie, a czasem delikatnie... i gdzie można na bosaka iść, iść, i iść... przed siebie, z Bratkiem za rączkę i pieskami biegnącymi z przodu..."
Mój fejsbukowy znajomy z okolic Szczecina tłukł mi do głowy ( wirtualnej, prawdziwymi nie mieliśmy okazji się wymienić), że jemu wszystkie marzenia się spełniły, więc dlaczego i mnie nie mogą? Mogą - odparłam i zadziałałam. Jak, to już wiecie z dawniejszych wpisów. Albo może nie wiecie... o, teraz wpadło mi do głowy, że czytanie mojego bloga codziennie, z wypiekami na twarzy w oczekiwaniu na dalszy ciąg nie jest obligatoryjne...
Po niedługim czasie wylazło, że marzenia tak, owszem, moje, ale didaskalia to już dodaje sam los.I osoba marząca nie ma na nie wpływu. Wobec tego tak się złożyło bezsensownie, że z Helu na Helu , gdzie pierwotnie zamieszkaliśmy, uciekliśmy po półroczu, marząc znowu o tym, żeby przypadkiem nie zostawać tam na zimę! Bo my chcemy do cywilizacji!!!
Po niedługim czasie wylazło, że marzenia tak, owszem, moje, ale didaskalia to już dodaje sam los.I osoba marząca nie ma na nie wpływu. Wobec tego tak się złożyło bezsensownie, że z Helu na Helu , gdzie pierwotnie zamieszkaliśmy, uciekliśmy po półroczu, marząc znowu o tym, żeby przypadkiem nie zostawać tam na zimę! Bo my chcemy do cywilizacji!!!
Niech się tu Helanie i Helacy nie obrażają i nie obruszają - dla mnie cywilizacja to księgarnia w pobliżu, to szybki dojazd i możliwy szybki powrót - na przykład do i ze szpitala z potrzebnymi mi specjalizacjami. Helski Szpital jest świetny, udzielał nam pomocy gdy była potrzeba, nie mogę się skarżyć. Natomiast po "usługi specjalistyczne" należy udawać się do miast na stałym lądzie. Tymczasem ostatni autobus z Gdyni do Helu odchodził o godzinie 18.20 i koniec dojazdu. Pociągu poza sezonem nie było. Do głupiej kontroli raz na trzy miesiące nie mogłam zdążyć... Z Bratkiem nie byłam w stanie się wybrać, a opiekunka na godziny była tylko jedna i też - jeszcze przed nami, z Helu wyjechała...
Zaniedbałam więc chwilowo kontrole wszelakie i drogą szczęśliwych przypadków przeprowadziliśmy się całą czwórką do Pucka.
Domek jest: śliczny, nowoczesny, z szykanami. Nie cały nasz - dwuklatkowy szeregowiec z mieszkaniami; nasze na parterze i z wymarzonym ogródkiem, tyle że wszystko mikroskopijnych rozmiarów. No to co???? Jest domek - a nasze mieszkanko sprawia wrażenie samodzielnego domeczku, kiedy użyję wyobraźni. Jest ogródek - ogrodzony i odgrodzony, mieści się stolik i krzesełka oraz pas (paseczek) zieleni dla stworków. Przecież o to nam chodziło, czyż nie?!
Wprawdzie domeczku nie otacza sosnowy lasek na piaszczystym podłożu, tylko zasypane bagienko z odpowiednią dlań roślinnością - wcale niebrzydką, a w zatoce fale rzadko biją o brzeg piaszczysty. O falochron równie rzadko, chociaż twardy.
A jednak jest morze i nawet piasku kawalątka można się doszukać. Nie mówię, że od razu lupę trzeba ze sobą nosić, bo plaża jednak jest. Malutka - jedna z trawką, a druga , większa, z piaskiem; ta z piaskiem schowała się za molem (to taka budowla drewniana przypominająca kawałek "mostu donikąd", a nazywa się "molo" - to tak, gdyby ktoś nie zrozumiał...) i pewnie dlatego znalazłam ją dopiero po pewnym czasie...
Ale zaraz obok domu jest też malutki kawałek białego piachu, z muszelkami, patyczkami, roślinnością wydmową, jak należy. I tę plażę zaanektowałam - w wyobraźni - dla siebie, jako własną i prywatną.
Ale zaraz obok domu jest też malutki kawałek białego piachu, z muszelkami, patyczkami, roślinnością wydmową, jak należy. I tę plażę zaanektowałam - w wyobraźni - dla siebie, jako własną i prywatną.
Mamy więc w zasadzie wszystko, o czym marzyliśmy. I jest naprawdę dobrze. Lubię tu być.
![]() |
wszystko blisko :), nawet piwo! |
Nie przewidziałam jedynie paru szczegółów, które dopisało Przeznaczenie.
A mianowicie:
że moje pieski nie będą wcale zainteresowane morzem, a dla Gutka te dwieście metrów to jednak za daleko;
że Bratek w życiu nie zdejmie skarpetek i nie wejdzie do wody; i morze jako takie również ma gdzieś;
i nie ma takiej możliwości, abym ja dopchała go na wózku poprzez betonową drogę tymczasową, aby dojść do ścieżki spacerowej nad wodą.
Ale skoro nie trzeba, to po co? Mieszkanko mamy ulubione, możemy przesiadywać na powietrzu, moje małe pieski nikogo nie zdążą pożreć, ponieważ nie wychodzą prawie nigdy poza ogródek, więc ja mogę nie denerwować się z góry. Spokój - tak, to bardzo ważne!
![]() |
"... taki mamy klimat!" |
![]() |
Statek powietrzny, niżej moja prywatna plaża i wieża dla samobójców (bo cóż innego?) |
A gdybym chciała - zawsze mogę polecieć sobie nad zatokę. I ucieszyć się, że Hel, który widać w oddali, jest po drugiej stronie świata!
Nie przewidziałam też, iż zatokę będę widywać tylko przelotnie, kiedy będzie coś do załatwienia w mieście, bo Bratek czeka... nawet, kiedy zostaje pod opieką. A stworki wołają mnie i wołają przez cały czas i ja się jednak denerwuję, że Święci Sąsiedzi z góry wreszcie nie wytrzymają...
I stało się. Nie wytrzymali. Dziś przynieśli do domu małego szczeniaczka... ;)
takie "niewytrzymanie" to ja rozumiem :)
OdpowiedzUsuńtu naprawdę mieszkają fajni ludzie :)
OdpowiedzUsuńGratuluję przejścia do kolejnego etapu w konkursie Blog Roku. Teraz życzę nominacji.
OdpowiedzUsuńJanek
Super! Są już oficjalne wyniki; jeszcze raz gratuluję. A mój sukces jest taki, że udało mi się zarejestrować i nie będę już występował jako Anonimowy :)
OdpowiedzUsuńCzyli wnioskujemy: nasza klasa licealna najwidoczniej nie była na niskim poziomie, skoro ja się internetu na starość nauczyłam, koleżanka I. wprawdzie uczyła o internecie w szkole - bo ona ścisłe studia pokończyła, to musi umieć - ale za to na studiach nie uczyli jej hodowli kóz, a nabyła tę umiejętność samodzielnie - całkiem niedawno! Jej kózki są sympatyczne wielce. Jedna ma na imię Stefan, lecz ja go na fotkach nie odróżniam od Wandzi. :) dla mnie są jednakowe... A Ty również pomaleńku, pomaleńku.... niedługo na fejsie będziemy rozmawiać... dzięki i pozdrawiam! ;)
OdpowiedzUsuńCzytam Cie chetnie,od niedawna odkrylam Twoj blog:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie i piiiiiiiiiiiiiiiisz