...gdzie czas się zatrzymuje, gdzie człowiek czuje się lubiany, potrzebny i każdy dostaje to, o co prosił. Nie ma rzeczy niemożliwych, nie ma niemożliwych do wykonania fryzur i wszyscy znają najnowsze trendy we fryzjerstwie. Ba! Wszyscy umieją takie najnowsze fryzury wykonać!
…i gdzie traktują klienta jak osobę zaprzyjaźnioną, wyczekiwaną i nikt z pracowników nigdy nie narzeka na brak odpoczynku. Pani Marzenka nawet nie ma czasu pójść do szpitala, chociaż termin porodu chyba już minął… Gdzie właściciel traktuje pracowników jak swoje dzieci i gdzie każdy z nich pragnie pracować jak najdłużej. Mój Bratek – wieczne dziecko uwielbia tam przychodzić, ponieważ jest traktowany jak normalny i oczekiwany gość. Wspomniana wcześniej Marzenka przepięknie go wystrzyże, wymasuje głowę, pośmieje się i pogada, chociaż Bratek już niewiele rozumie. Dają mu tam herbatkę, czasem ciasteczko i kiedy na mnie czeka, zupełnie się nie nudzi. Zachwycony ogląda moją przemianę. „Moja” pani Ola jest czarodziejką i potrafi wszystko. Bratek jest nią zafascynowany, tak jak Marzenką. Zaprzyjaźnił się również z szefem – właścicielem zakładu.
***
Trafiłam tam przypadkiem, kiedy telefonowałam do wszystkich zakładów fryzjerskich w Pucku z pytaniem, czy przedłużają i zagęszczają włosy. Nie. Nie przedłużają. Nie. Nie zagęszczają. Ciekawe, dlaczego – przecież to się robi już od kilkunastu lat! Ostatni numer – i jest! Tak, przedłużają, zagęszczają, farbują i czeszą i oczywiście, że mogę przyjść. Kiedy? A choćby nawet i teraz! Drogo? Nie!
W pierwszej chwili wierzyć mi się nie chciało, szukałam takiego zakładu od momentu przeprowadzki, a to już kilka miesięcy. Salonik ujrzałam malusieńki, acz urządzony z wielkim gustem i pomyślunkiem. Wszystkie kąciki wykorzystano, meble niewątpliwie zrobiono na zamówienie. Ciasno tam jak cholera, klientów i klientek pełno, a zakład zajmuje powierzchnię niedużego sklepu, w bloku przy głównej ulicy.
Nic to, że mało miejsca – kiedy jest potrzeba, coś tam odchylają, coś odwracają i już! – mamy dodatkowe stanowisko do pracy.
W tym miejscu wszystko jest możliwe. Bo to jest miejsce magiczne, ponieważ w powietrzu lata tam dobroć i życzliwość.
Wróciliśmy do domu – ja w postaci długowłosej brunetki, Bratek jako irokez i nasze psy ledwo nas poznały. Ale poznały i może nawet im się spodobały nasze nowe wizerunki. Nie mówiły, że nie.Czasami się zdarza, że nie poznają. Na przykład jamnik moich rodziców, najłagodniejszy pies pod słońcem, ugryzł kiedyś mojego syna! Nikt by się tego nie spodziewał, coś takiego nie mogłoby się zdarzyć! A mój synek po prostu zadzwonił do drzwi ubrany w maskę - i pies go nie rozpoznał!
Zrobiliśmy sobie po kawce, a pieski wyszły do ogródka, w którym, jak pamiętacie, mieszka sobie niby-budda, mała figurka, którą podwędziłam kiedyś z placu rozbiórkowego, gdzie ma powstać muzeum.
Grzechem byłoby tego stworka-potworka nazwać Buddą. Posążek siedział sobie w kąciku rabatki, ostatnio już prawie niewidoczny, niemalże całkiem zarośnięty trawą.
Trawa u mnie szaleje, ponieważ dostała niechcący dużo specjalnego nawozu. Nawóz miał pobudzić do życia magnolię, którą dostałam od córki i wożę ją ze sobą po świecie. Moja córka przywiozła ją z Warszawy, zasadziłam drzewko w Krakowie pod domem, a potem zabrałam ze sobą na Hel. I ten Hel moją magnolię ukochaną wykończył. Nas zresztą o mało co też. Zmieniliśmy to nietrafione miejsce zamieszkania na stały ląd, przeprowadzając się do ślicznego, malutkiego Pucka. Mamy malusieńki ogródeczek i chcieliśmy, aby magnolia tam zakotwiczyła. Znaczy: korzeniami.
Chyba się nam to nie udaje, niestety…
Magnolia nie przeżyła, wsadziłam zamiast niej wierzbę koreańską. Podobno ma małe wymagania...
Wracając do meritum – siedzimy sobie z Bratkiem przy tej kawce, odpoczywamy sobie, cicho wszędzie… nagle z ogródka dobiega potworny jazgot naszego Gucia Trzyłapka. Co się stało???!!! Wyleciałam na zewnątrz, przerażona, że psu się krzywda dzieje, gotowa bić się z hipotetycznym wrogiem. Patrzę: pies prawie w kucki, pupa do tyłu, przerażony, wrośnięty w ziemię i krzyczy…! Co jest!? Podeszłam bliżej, popatrzyłam tam, gdzie on i wśród wyrośniętej trawy ujrzałam wroga…zapomniałam, że rano przeprowadziłam figurkę-potworka w całkiem inne miejsce…
I to on tak okropnie przestraszył mojego biednego Gucia. Musiałam pokazać psu, że się tego czegoś nie boimy, dać obwąchać i pogłaskać po miejscu, gdzie powinna być głowa… dopiero wtedy psisko zaakceptowało zmianę.
I pies przeżył wielki stres…
Następny stres związany był z tym samym potworkiem, kiedy Gucio uciekał przed muchą, ale wtedy schował się właśnie do stworkowego "pomieszczenia", widocznie mucha straszliwsza jest...
![]() |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dla tych z Państwa, którzy mają problem z opublikowaniem komentarza, napisałam kilka wskazówek technicznych. Proszę zjechać niżej na stronę i przeczytać - UWAGI TECHNICZNE