wtorek, 20 stycznia 2015

O pamiętaniu, zapominaniu i przypominaniu oraz co to miała Redaktor Obsesja.

Redaktor Obsesja nakazała pisać...Coś napisać! 
Zadzwoniła i tak po prostu zarządziła. 

Maksia ogólnie to uroczą kobietą jest, jak sądzę, ale gdy chodzi o robotę, to nie ma zmiłuj. Ma wizję i koniec. I wtedy ja muszę. "Choć nie mam ochoty, wziąć się do roboty".
Jestem bowiem osobą niezmiernie leniwą i jeszcze bardziej przekorną, toteż zaczęłam myśleć, co by tu wymyślić, żeby nie za bardzo myśleć. No i wymyśliłam. 

Ona ma wizję, za to ja mam tekst!
To mój pierwszy, najtrudniejszy ze wszystkich, ponieważ krótkie formy nie należą do mojej specjalności. Wróć: nie należały; teraz, jak już się rozpędziłam, to zapieprzam jak pendolino po naszych równiutkich torach... Pendolino ma szansę dogonić nawet Intercity sprzed dekady. No, jak mu dadzą się dobrze rozpędzić, naturalnie.

Ja to nie mam zamiaru pędzić nigdzie - wystarczy, że mój czas pędzi jak oszalały, z każdym rokiem przyspiesza. No cóż, jakieś tam "dopalacze" dostaje :)
Macie w takim razie tekst, który co prawda był już w Obsesjach, acz nieco zmieniony, bo zamiast "do cholery" wydrukowano "do licha". Widocznie musiałam się pomylić przy przepisywaniu ;)
Przez tę małą odmienność mam prawo uważać, że napisałam świeżutki, nowiutki tekścik. I to o mojej Redaktor.Bo ona wciąż: co to ja miałam..? Co to ja miałam takiego niedawno? - pyta.
Pamięć, droga Redaktor, pamięć miałaś...miałaś nie zapomnieć...!

Chciałabym i mądrze, i śmiesznie, i tak inteligentnie, żeby czytający docenił moją finezję oraz błyskotliwość… Jest, mam, wymyśliłam! Zaczynamy. Łyczek kawki… o, wystygła, trzeba podgrzać – już, już, sekundkę! Wracam.

Siedzę przed klawiaturą i próbuję. Wychodzi takie: xxxx… albo takie: zzzzz….

Miałam przed chwilą taki wspaniały temat, ale mi uciekł! Sprawdzę okno, żeby nie przewiewało, bo mróz przyszedł – pomyślałam. I przypomniałam sobie, że nie mam okna… Mam takie wielkie drzwi, prawie na całą ścianę, które udają, że są oknem. Z jednej tafli. Ale skoro sięgają do samej ziemi, to chyba są drzwiami? W obu pokojach takie same. I obydwa domknięte, temat nie mógł przez nie uciec. Obydwa okna domknięte – domknięte obydwoje drzwi. Zresztą nieważne, jeżeli przez nie wcale nie wieje. Ale żaden mądry temat wejść też nie chce… Wzdycham i wracam do komputera…

Co to ja miałam przed chwilką, takiego fajnego, cóż to mogło być!? A! A! Pamięć!

W takim razie napiszemy o pamięci. Nie, nie o pamięci, o zapominaniu.

W zasadzie jestem nieźle zorganizowana. Załatwiam wszystko, co sobie wcześniej zaplanowałam, wykonuję wszystkie ważne telefony. Na stacjonarne i na komórki. Nieważnych rozmów nie przeprowadzam, ponieważ odnoszę wrażenie, że mój osobisty operator sieci komórkowej raczej mnie nie lubi. Wciąż przydziela mi duże rachunki, równocześnie twierdząc, że przydziela mi darmowe minuty. Ot, sytuacja taka…

Za to swoją osobistą pamięcią mogę sama dysponować. Poszerzać, zmniejszać, likwidować nawet… Moja własna pamięć znajduje się na wyciągnięcie ręki. Na ścianie szafy, zaraz obok komputera. Przyklejam na niej malutkie, kolorowe karteczki, na których zapisuję wszystko, co życzę sobie zapamiętać. A ponieważ wzrok już nie ten (tylko tamten), piszę to tak, abym mogła później odczytać. Bardzo wielkimi literami, które zwyczajnie na tych karteczkach się nie mieszczą. Z konieczności wymyśliłam sobie całą masę skrótów, znanych naturalnie tylko mnie. I tak: mój Pucek 58 – i tu następują trzy cyfry, a następne są na karteczce innego koloru, doklejonej obok. Niewątpliwie jest to numer mojego nowego telefonu. To znaczy jego początek. Ale druga część jest do znalezienia. W porządku. Troszkę krzywo, ale jest ok. Potem: ginekol-okulist1212. Co ja się „nazastanawiałam”, co to może znaczyć! W końcu ubrałam okulary, spojrzałam z bliska i znalazłam resztę zapisu. Musiała odpaść karteczka – ach, te nasze kleje – i niechcący została doczepiona do innej. Całkiem o czymś innym. Dwunastego grudnia bratek okulista. Bratek to mój brat. Tak miało być zapisane. Drugi lekarz wskoczył z innego puzzla…

Czasem zapisuję kilka rzeczy na jednej karteczce, zdarza to się wtedy, kiedy przypadkiem jestem ubrana w okulary. Nie muszę chyba dodawać, że wciąż „ktoś” mi je kradnie i przede mną chowa. Ale jeżeli piszę ze szkłami na nosie, widzę dużo lepiej i literki wychodzą kształtne i małe, więc na mniejszej przestrzeni potrafi się zmieścić nawet kilka notatek. Wtedy taka karteczka wisi i wisi, dopóki nie załatwię ostatniej sprawy, przez nią zleconej. I przestają mi się mieścić na ścianie szafy następne, te bardziej aktualne…

Nawet nie wspomnę o skierowaniach i receptach, których nie mogę przyklejać taśmą, żeby ich nie zniszczyć. Wsuwam je więc pod wcześniej przyklejone papierki, które niekiedy nie unoszą ciężaru i wszystko razem leci na podłogę, ewentualnie pod biurko, na posłanie któregoś z moich psów – używają tego posłania rotacyjnie, na zasadzie: kto pierwszy, ten leży…

Wtedy do karteczkowego kleju przylegają ściśle albo białe, albo brązowe kępki kłaczków, w zależności od tego, kto akurat pod biurkiem przebywa.

Ponieważ wówczas mam pretekst, staram się te notatki uporządkować; takie włochate już się za nic do szafy nie przykleją! No i przepisuję wszystko od nowa, na takie same maleńkie świstki, lecz za każdym razem dokonując usprawnień. To zapiszemy tu, tamto na takiej, lekko może skosem, żeby potem przykleić obok…

Właśnie obejrzałam „szafią ścianę” . Jedna żółta kartka wisi bardzo wysoko i na dodatek do góry nogami, nie będę przecież stawać na krześle, żeby poczytać jakieś stare zapiski! To jest niebezpieczne, bo krzesło się chwieje i zawsze z niego spadam! Że zapiski są stare, wnioskuję z wysokości zawieszenia, musiały być bardzo ważne… z drugiej strony – ta notka już tak długo wisi, że z pewnością jest nieaktualna… niech wisi, na co mi zaprzeszła pamięć…

Pozostałe zapiski po uporządkowaniu, przepisaniu jednakowymi literkami znów pieczołowicie przyklejam. Niech wiszą, ja i tak przez to układanie i przepisywanie nauczyłam się wszystkiego na pamięć! Jutro mam zrobić to i to, jeszcze tamto… spoko, pamiętam! Właściwie te pamięciowe notatki są już niepotrzebne. Ale – na wszelki wypadek, gdyby zdarzyło mi się zapomnieć… tak, niech wiszą.

Teraz zajmę się czymś przyjemniejszym, co tak długo odkładałam na później, bo brakowało mi czasu…

Tylko co to – do cholery – miało być?! Chyba zapomniałam zapisać…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dla tych z Państwa, którzy mają problem z opublikowaniem komentarza, napisałam kilka wskazówek technicznych. Proszę zjechać niżej na stronę i przeczytać - UWAGI TECHNICZNE

!!! UWAGA TECHNICZNA !!!

Dobry wieczór. Ponieważ doszły mnie słuchy o kłopotach z komentowaniem na blogu, pozwolą Państwo, że pomogę i napiszę jak okiełznać lwa :)
Opcja I
Jeśli mają Państwo konto pocztowe na gmailu, to proszę napisać komentarz w okienku komentarzy i:
- jeśli w okienku poniżej jest napisane KONTO GOOGLE, proszę skopiować ten komentarz, kliknąć w opublikuj. Komentarz Państwa zniknie, ale za to pojawi się w okienku zamiast KONTO GOOGLE, Państwa nick. Teraz proszę wkleić skopiowany komentarz i opublikować. (proszę się mnie nie pytać, dlaczego tak jest, bo sama nie wiem. Ale ad rem)
- jeśli w okienku poniżej jest już Państwa nick, to można bez stresu napisać komentarz i od razu publikować
Opcja II
Ci z Państwa, którzy nie posiadają ani bloga na blogspocie, ani konta gmail, chcąc opublikować komentarz powinni:
- rozwinąć pasek w okienku po prawej, w tym, w którym jest napisane KONTO GOOGLE, znaleźć ANONIMOWY i kliknąć, żeby w okienku się na anonimowy przełączyło.. Następnie trzeba napisać komentarz, kliknąć opublikuj. Pojawi się nowe okienko. Należy w nim znaleźć kwadracik - nie jestem automatem, czy jakoś tak, kliknąć, potem przepisać wygenerowany kod i po prawej kliknąć w zweryfikuj. Jeśli wszystko jest ok i system nic nie powie, kliknąć na końcu opublikuj. Uwaga, jeśli komentujecie Państwo z anonimowego konta, należy pamiętać, żeby napisać, kim się jest, bo w komentarzach wyskoczy "anonimowy".
Pozdrawiam Redaktor Obsesja