wtorek, 2 grudnia 2014

O zwrotach i zawrotach (życiowych i głowy)

Kiedyś chciałam zostać dziennikarką
Między innymi, już po wcześniejszych twardych postanowieniach, że będę:
a/. milicjantką;
b/.sprzedawczynią w mleczarni – niepoprawnemu mlekopijowi jawiła mi się ta praca jako raj płynący mlekiem… (miodu nie lubię);
c/. kosmonautką,
d/. przewodniczącą Zjednoczonego Świata Bez Granic, które to zjednoczenie miało nastąpić w dwutysięcznym roku, a zarządzać miałam tym wszystkim ja i Związek Radziecki.
Z tym, że ja miałam mieć decydujący głos. W jakich sprawach – nie było określone. Chyba tego zaprowadzania pokoju, o ile dobrze pamiętam. 
Pani na lekcji wychowawczej najbardziej mnie za to chwaliła i dała piątkę. Drugą piątkę – choć z minusem – otrzymał kolega chcący być w przyszłości maszynistą. Nikt z klasy nie chciał zostać motorniczym tramwajowym; być może dlatego, iż w naszym miasteczku (niedużym wtedy Sanoku) tramwajów nie było.

Nikt również nie chciał zostać żołnierzem, był to przecież zanikający zawód, gdyż od wspomnianego roku dwutysięcznego miał już być pokój na całym świecie, acz o wyborach Miss jeszcze - u nas - nie słyszano.
W następnej klasie zażyczyłam sobie zostać archeologiem, mając wprawdzie nieco wątpliwości, bo jak to odmieniać? Przedstawiać się „jestem archeologiem – kobietą?” Archeolożką? To brzmiało niepoważnie.

Szybko jednak nastąpiła zmiana decyzji, ponieważ zakochałam się pierwszą platoniczną miłością w Andrzejku  z siódmej klasy i musiałam zostać piosenkarką. Andrzejek śpiewał w szkolnym zespole, a ja musiałam, po prostu musiałam patrzeć na niego codziennie. Przerwy pomiędzy lekcjami nie wystarczały. Siódma klasa zresztą miała swój kąt w drugim końcu szkolnego korytarza. I co, miałam udawać, że przechodzę tamtędy przypadkiem po raz osiemnasty? A na dużej przerwie po raz osiemdziesiąty? Jakiż to mógł być przypadek, skoro korytarz był w tamtym miejscu ślepy?! 

Przemyślawszy dogłębnie problem znalazłam najprostsze rozwiązanie. Postanowiłam nauczyć się śpiewać. Nieważne, że głos miałam niski i zachrypnięty. Będę śpiewać!
Jak dotąd przez ten głupi głos i krótkie włosy we wszystkich przedstawieniach szkolnych i domokulturowych obsadzano mnie w rolach starych ojców, co to im się zasłabło i wody mu dawali, a potem zwisał z przyzby do końca aktu... a gruby głos był tylko wykorzystywany do domagania się tejże wody. Grałam starszawych władców królestw, żeby mogli oddać jedyną córkę Głupkowi... A raz nawet odgrywałam Księżyca-hulakę… Ten przynajmniej był młodzieńcem, chociaż nikt nie wiedział, ile naprawdę miał lat...
I straszliwie marzyłam o zagraniu choć jeden raz wiotkiej królewny! Nawet w przedstawieniu baletowym, gdzie głos i długość włosów powinny być nieistotne, tańczyłam matkę-kaczkę, wiodącą za sobą przesłodkie, maleńkie kaczęta…

W celu nauki śpiewania zamykałam się w naszym domowym kibelku, który miał rewelacyjną akustykę i godzinami ćwiczyłam. Zimno tam było jak cholera, lecz czego nie robi się dla sztuki! I, rzecz jasna, dla miłości!
Podstawowe wiadomości muzyczne posiadałam od lat przedszkolnych, słuch nawet od urodzenia i może ze względu na niską temperaturę kibelkową nauka poszła mi zdecydowanie szybciej, niż przewidywałam. Poza tym tęskniłam za najpiękniejszym widokiem świata, Andrzejkiem na próbach…

Ostateczną decyzję o zakończeniu nauki podjęłam, kiedy po raz któryś w naszej eleganckiej toalecie zaatakowała mnie kura, przerażona nie mniej niż ja. Żywe kury były wówczas popularnym sposobem zapłaty za porady lekarskie, a nasza mama była lekarką. Biedne te stworzenia siedziały tam po ciemku i czekały dopełnienia strasznego losu, o którym to zakończeniu losu nie miałam na szczęście pojęcia. Nie kojarzył mi się z rosołem.
Zresztą i tak wtedy nie jadałam żadnego mięsa, że o rosole nie wspomnę, ponieważ mi nie smakowało. Do dziś nie mogę sobie wybaczyć, że rok później dałam się namówić na skosztowanie sznycelka, zrobionego przez naszą gosposię. Smaczny był, niestety… Gosposia została zatrudniona w celu rozwiązywania doraźnego kurzych problemów, przy okazji do gotowania i sprzątania. Natomiast kurze mięso zjadłam po raz pierwszy w czterdziestym roku życia.
Wchodzenie do toalety było tak stresujące dla wchodzących i dla biednych kur, bo pstryczek { przekręcacz?} od włączania światła znajdował się w środku pomieszczenia i najpierw trzeba było go wymacać na ścianie.

Zgłosiłam się wtedy do naszego ulubionego Pana Od Muzyki Oraz Zespołu i zostałam przeegzaminowana. Wszystkie przeboje obowiązujące znałam na pamięć, zaśpiewałam swoim grubym, zachrypniętym głosem i zostałam przyjęta. Tyle że trzeba było obniżać dla mnie tonacje – zawsze śpiewałam w „męskich”. Przez to nie nadałam się na moje szczęście do chóru szkolnego. Chór usiłował śpiewać na dwa głosy pieśni patriotyczne i ludowe, co mnie wcale nie interesowało. A Pan Od Muzyki tworzył chór obligatoryjnie, choć w swoim wolnym czasie.

O jednym nie pomyślałam – że wstępując do zespołu zaczęłam być dla Andrzejka konkurencją. Podobałam się, śpiewałam, on także, śpiewał, podobał się… lecz kiedyś, najwidoczniej chcąc „przyszpanować” oświadczył, że piosenkę na akademię (których było wtedy mnóstwo, bo i mnóstwo było ku temu okazji) zaśpiewa bez próby. Bez próby, to bez próby, tyle że nie pomyślał o ustaleniu tonacji… i zblamował się okrutnie, ponieważ jego mutujący głosik za nic nie chciał trafić w jakikolwiek dźwięk w tonacji narzuconej, która okazała się całkowicie dla niego nieodpowiednią. Pamiętam nawet co śpiewał, cyt: ziemia spadła na ciało, zapachniała jak senny las… O generale Świerczewskim to było. Andrzejek wypisał się z zespołu, a ja zostałam, spodobało mi się.


Tak to przypadki wpływają nieraz na życiowe wybory…
Ten tekst dedykuję panu Ryszardowi Salamakowi z Sanoka.
Dziękuję!





1 komentarz:

  1. rzadko komu już w podstawówce udaje się określić przyszły zawód, tak jak Tobie :)

    OdpowiedzUsuń

Dla tych z Państwa, którzy mają problem z opublikowaniem komentarza, napisałam kilka wskazówek technicznych. Proszę zjechać niżej na stronę i przeczytać - UWAGI TECHNICZNE

!!! UWAGA TECHNICZNA !!!

Dobry wieczór. Ponieważ doszły mnie słuchy o kłopotach z komentowaniem na blogu, pozwolą Państwo, że pomogę i napiszę jak okiełznać lwa :)
Opcja I
Jeśli mają Państwo konto pocztowe na gmailu, to proszę napisać komentarz w okienku komentarzy i:
- jeśli w okienku poniżej jest napisane KONTO GOOGLE, proszę skopiować ten komentarz, kliknąć w opublikuj. Komentarz Państwa zniknie, ale za to pojawi się w okienku zamiast KONTO GOOGLE, Państwa nick. Teraz proszę wkleić skopiowany komentarz i opublikować. (proszę się mnie nie pytać, dlaczego tak jest, bo sama nie wiem. Ale ad rem)
- jeśli w okienku poniżej jest już Państwa nick, to można bez stresu napisać komentarz i od razu publikować
Opcja II
Ci z Państwa, którzy nie posiadają ani bloga na blogspocie, ani konta gmail, chcąc opublikować komentarz powinni:
- rozwinąć pasek w okienku po prawej, w tym, w którym jest napisane KONTO GOOGLE, znaleźć ANONIMOWY i kliknąć, żeby w okienku się na anonimowy przełączyło.. Następnie trzeba napisać komentarz, kliknąć opublikuj. Pojawi się nowe okienko. Należy w nim znaleźć kwadracik - nie jestem automatem, czy jakoś tak, kliknąć, potem przepisać wygenerowany kod i po prawej kliknąć w zweryfikuj. Jeśli wszystko jest ok i system nic nie powie, kliknąć na końcu opublikuj. Uwaga, jeśli komentujecie Państwo z anonimowego konta, należy pamiętać, żeby napisać, kim się jest, bo w komentarzach wyskoczy "anonimowy".
Pozdrawiam Redaktor Obsesja