Za siedmioma autostradami, za siedmioma MacDonaldami, naprawdę bardzo, bardzo niedaleko; lecz tam, gdzie nawet teleskop Hubble'a nie dojrzy, żyła była sobie mała dziewczynka.
Miasteczko, w którym mieszkała zostało zapomniane przez wszystkich ludzi, gdyż znajdowało się tuż tuż pod ogromnym skalnym nawisem u stóp Wielkiej Metropolii. A wiadomo, w metropolii nikt nie potrafi patrzeć pod nogi, tylko w Świetlaną Przyszłość. To znaczy: w dal. I takim to sposobem maleńkie miasteczko małej dziewczynki pozostawało w ukryciu przed pędzącą cywilizacją, a ostatnią jej zaklepaną zdobyczą były tory kolejowe. Same tory, bez pociągu, bo żaden pociąg nigdy nie zdążył tam dojechać. Różni mądrzy myśleli, papierami się wymieniali i podpisy zbierali, wymieniło się całe pokolenie urzędników, toteż zanim zdecydowano się na otwarcie nowej linii kolejowej, tory zdążyły zarosnąć mchem i trawą. Oraz gdzieniegdzie pochowały się za krzakami. Wreszcie nowa linia ruszyła. Maszynista nowego pociągu, nie ujrzawszy spodziewanego rozgałęzienia torów, pojechał jak zwykle - prosto. Po czym zapomniał, że miał gdzieś tam skręcić. I odtąd zawsze już pociągi rutynowo pędziły na wprost.
Natomiast od strony miasteczka były te tory czyszczone, pielone i szlifowane ściereczkami, chociaż nikt z mieszkańców już nawet nie pamiętał, co to jest i po co to się robi. Chociaż praca wyginała im na starość kręgosłupy. Kolejne pokolenia dbały o tory i uczyły następne. Aż nastąpił moment, że miasteczko popadło w ruinę i jedynymi jego mieszkańcami pozostali wspomniani na początku Rodzice z Małą Dziewczynką.
Ponieważ Dziewczynka nie miała rodzeństwa i w całym otoczeniu nie było już żadnego dziecka, co tam - dorosłych też nie było - nie wiedziała o tym, że jest mała. Była pewna, że wszystko jest w porządku i ona jest taka, jaką właśnie ma być. A Rodzice są od niej więksi i to też jest w porządku.
Fakt, że kiedy przeglądała się w lustrze, nie musiała podnosić ani lewego, ani prawego oka w górę, tak jak to bywało, kiedy chciała spojrzeć w czworo oczu swoich Rodziców. Rzadko się zdarzało, żeby równocześnie w czworo - przeważnie zdarzało się po dwoje. Rzadko bowiem obydwoje Rodzice naraz byli obecni w ich malutkim domeczku, ponieważ co rano, na zmianę, udawali się obowiązkowo do czyszczenia torów. I tego nauczyli również swoją Małą Dziewczynkę.
Dziewczynka bardzo tej pracy nie cierpiała. Pytała wiecznie rodziców "po co?", lecz oni zawsze odpowiadali, że nie wiedzą. Że po prostu tak trzeba. Wszyscy przed nimi tak robili, więc i oni powinni. A po nich przejmie zadanie ich córeczka.
- A kto po mnie? - pytała. Na to pytanie rodzice nie znali, niestety, odpowiedzi.
Większa teraz Dziewczynka ze skrywaną niechęcią udawała się również do przydzielonego jej kawałka toru. Jednego. W związku z tym, że nad czyszczeniem szyn pracowały trzy osoby, każda z nich odczyszczona była nierówno. Ale nie, to nie Rodzice pucowali ten dłuższy kawałek, nie! Oni spokojnie, bez pośpiechu czyścili sobie tak po metrze dziennie mniej więcej i po kilku dniach wracali na początek, tam, gdzie już zdążyły wyrosnąć nowe chwasty. Za to Dziewczynka pomyślała i udoskonaliła sobie pracę, która szła jej przez to o wiele szybciej. Nie wiedziała, po co tak się spieszy, czego szuka, lecz wmówiła sobie, że musi zobaczyć koniec torów. Przynajmniej tego jednego, który "należy" do niej.
Może czuła się samotna, może przeczuwała, że jej Rodzina nie jest sama na świecie, a może po prostu była ciekawska. Prawdę mówiąc, bardzo nudziło jej się w domu, gdzie Rodzice nie potrafili odpowiedzieć na jej najprostsze pytania...
Dzięki swojemu pomysłowi na ułatwienie ciężkiej roboty, udało jej się już po kilku latach dotrzeć do skrzyżowania. Mało tego! Nagle do jej dwojga uszu wdarł się ogromny hałas, a oboje oczu ujrzało innych ludzi! Dużych! I Dziewczynka zdała sobie sprawę, że też jest duża! Rzuciła za siebie swoją wysłużoną ścierę i nie oglądając się na nic wsiadła do pociągu, który akurat odgwizdywał odjazd!
Och, jak wszystko jej się teraz podobało! Zupełnie zapomniała o swoim i tak zapomnianym miasteczku i rzuciła się w wir życia Metropolii. Bardzo prędko okazało się, że tak żyć nie potrafi. Jej logika nie pojmowała tamtych zasad. A może braku zasad? Nie umiała się z nikim porozumieć, nie potrafiła się przystosować. Nikogo tu nie obchodziła i czuła się bardzo samotna. I czas tam jakoś szybciej wydawał się mijać...
Głodna, obdarta i wykończona postanowiła powrócić do dawnego życia,do swojego zapomnianego miasteczka. I do Rodziców.
Żeby tam trafić, szła po torach, chociaż niejednokrotnie błądziła, zawracała, ponieważ po drodze było wiele rozgałęzień i nie wszystkie prowadziły w pożądaną stronę.
Sterana, zasapana i podrapana, ostatkiem sił doczołgała się do miejsca, które wreszcie wydało się jej znajome. W bok, w las, wchodziły dwie równoległe szyny, z których jedna zdawała się błyszczeć w słońcu... Uradowana Dziewczynka pobiegła w tamtą stronę, potykając się o drewniane, zgniłe już podkłady kolejowe... Tak, to tutaj! Na dowód znalazła przy torach swoją szmatkę do czyszczenia! Nadal doczepioną do kija, tak jak to sobie kiedyś zrobiła, dla ułatwienia.
Wyprostowała się, uszczęśliwiona, myśląc, że teraz to już szybciutko dotrze do Rodziców, z którymi jednak najłatwiej jej się rozmawiało! Nie wiedziała, że dawno ich nie ma i będzie samiuteńka na swoim świecie! Choć niby bardzo blisko innych ludzi...
Traf chciał, że akurat w tym momencie maszynista przejeżdżającego głównymi torami pociągu ujrzał kątem oka ruch, kątem drugiego zauważył tory, więc - niewiele myśląc - skręcił. Bo skoro tory są...?
Dziewczynka nawet nie poczuła, kiedy zginęła przygnieciona żelastwem, a wielki nawis skalny, pod którym ukrywało się miasteczko, zerwał się i zasypał wielkimi głazami wszystko, co z miasta pozostało. Tylko spomiędzy gruzowiska wystawał kij z przymocowaną do niego potarganą ściereczką....
Piękne.
OdpowiedzUsuńBardzo fajny blog. Jesteśmy zafascynowani:) Życzymy powodzenia i dalszych sukcesów w prowadzeniu bloga!
OdpowiedzUsuń