sobota, 21 lutego 2015

O tym "jak to się robi, żeby być szczęśliwym"...

"Wstałam rano, raniusieńko, umyłam się szybciusieńko" - takie głupoty tłukły mi się po głowie, kiedy wstawałam około dziesiątej, ponieważ psy szarpały mi kołdrę i nową narzutę. Sabinka wyjęła mi spod głowy wszystkie jaśki, a Gutek - jak to "mężczyzna" małpował ją od strony moich stóp. Obydwoje również pyskowali i pomrukiwali, więc przerwały mi się sny o rozszarpujących mnie psach, a zaczęła się jawa o psach, rozszarpujących mi pościel. Nową. Toż tak nie wolno! Musiałam wstać i wyjaśnić im, że już nie trzeba. Już wstałam.

Widocznie te poduszki zostały mi wyszarpane spod głowy dosyć dawno, bo stwierdziłam okropny ból w karku. A to się dzieje, gdy moja "podgłowna uklepka" ulegnie jakowemuś uszkodzeniu. No więc uległa, niewątpliwie.(Szalenie mnie interesuje, dlaczego do tej pory nie kupiłam sobie specjalnej podkarkowej poduszki, żeby problem sam się rozwiązał? Wydaje mi się, że skąpa raczej nie jestem...)

Wstałam, wstałam,  ale wcale nie rozpoczęłam dnia umyciem się czyściuteńko czy tam szybciusieńko, bo pędząc do łazienki z zamkniętymi oczami , mogłabym do niej nie trafić. To jest całkiem prawdopodobne i może się zdarzyć na moich niespełna trzydziestu jeden metrach - chociaż ścian oraz drzwi jako przeszkód nie mam. Ale są zakręty. 
No dobrze, gdybym jednak do tej łazienki skręciła i nawet odszukała umywalkę, potem mydło - to prędzej bym  zapchała sobie któreś oko, niż trafiła mydłem do twarzy. Szczególnie, gdybym użyła płynnego, co to je kupiłam dla ułatwienia. Mycia! Zapychania oczu nie przewidywałam... Ponieważ zwykle mydło by mi się z pewnością wyśliznęło z dłoni.
Bo oczy się otwierają przecież dopiero po kawie, o czym każdy wie, prawda...?

Następnie odpaliłam komputer w celu sprawdzenia poczty oraz telewizor, w celu sprawdzenia, czy gdzieś się nie pogorszyło. Dzisiaj widzę, że pogorszyło się bardzo. Pogarsza się coraz bardziej... I nie widzę żadnego rozwiązania na horyzoncie... Chyba nie tylko ja, niestety... Cały świat patrzy na nieprawdopodobne wydarzenia, słucha niemożliwych do uwierzenia opowieści i z przyzwyczajenia już - nawet nie wzrusza go czerwone morze...

Jedynym  - choć bezsilnym - wyjściem pozostaje wyłączenie telewizora. Powinno mi być wstyd, ale nie jest. Trzeba zająć się swoim mikrokosmosem, żeby potem przykleić go do czyjegoś, z jednej strony, ktoś inny z drugiej i może powstanie z tego jakiś organizm...większy taki... Nie żebym od razu  o komórce pojedynczej mówiła i też nie o amebie czy pantofelku. Pantofelki możemy sobie sklejać, do woli, czemu nie...
Po drugie: nie, nie, Kolegów Trzech i ich "filozofii" nie przyjmuję, i nie mam zamiaru rozpowszechniać na dodatek. Bo oni się potem mnożą. Chyba przez pączkowanie. Jeden powie drugiemu...i już , jest "o co"... Nie przeczytają dokładnie i nie wiedząc nawet, o co chodzi, wrzeszczą. Chociaż zupełnie nie mają pojęcia czy to ilość przechodzi w jakość, czy też może odwrotnie: jakość przechodzi w ilość...i nieważne nawet, jakiego rodzaju liter użyto do zapisu...
Dlatego uważam, że czytelnictwo to jest bardzo ważna sprawa!

A co ja będę tu się wymądrzać!

Ja  sobie moje szczęście i moją filozofię uklepuję pomalutku, tak jak tę poduszkę pod głową, chociaż - jak już mówiłam - miewam w tym przeszkody. Ale co to za przeszkody, jeżeli już po otwarciu oczu rozklejonych -a niejednokrotnie potraktowane bywają kremem nivea - i po wypiciu kawki, którą muszę zaparzać samodzielnie, niestety - wydaję się być czynna i gotowa.  Do życia? Najpierw do mycia raczej...
A skoro robić kawkę dla siebie i Bratka muszę sama, to sobie pracę ułatwiam. Bo rzeczy skomplikowane - choć niby drobne - należy upraszczać, jeżeli tylko to możliwe. A nuż znajdzie się znienacka coś cięższego do udźwignięcia ( i nie o siatkach tu wspominam), to siła zaoszczędzona może się przydać. Może, chociaż nie musi, wtedy wykorzystamy ją inaczej. Do wypoczywania na przykład...

Dlatego też niczego nie zaparzam, tylko dwie łyżeczki rozpuszczalnej zalewam wodą. Zagotowaną, jasne, a żebyśmy sobie dziobów nie poparzyli, dolewam na wysokość jednego centymetra specjalnie hodowaną zimną przegotowaną wodę, trzymaną w tym celu w dzbanku obok czajnika. Plus łyżeczka (no, dwie), (no, dwie i pół) śmietanki w proszku i kawka jak malowanie. Niby sztuczna, ale jak wygląda! I jak smakuje! Naturalnie natychmiast przychodzi mi na myśl beza bursztynowa na zakąskę...Cóż, prędzej znajdę nad zatoką kawał cudnego bursztynu, niż będę jadać bezę na śniadanko...

to jest domowy serniczek od Ewy Heleny

Tak, reasumując, trzeba zaczynać budować "swój ekosystem" od siebie. Znaczy: od fundamentów. 
Fundamenty to ja mam mocne, biorąc rzecz dosłownie, więc muszę utrzymać porządek (czytaj: miłość) w domu i zagrodzie (czytaj: ogrodzie). Zatem niezależnie od zdobywania uczynkowych sprawności żyjemy sobie jak się da. Spokojnie i mniej spokojnie. Zdrowiej i mniej zdrowo. Zimowo i niezimowo.


chcieć to móc... :)

...A w moim ogródku przebiły się właśnie przez piasek plażowy malutkie przebiśniegi. Dają radę, choć przez bardzo grubą warstwę piachu - dzisiaj widocznie dygresja to moja koleżanka   ;)
Toż ja całkiem nie o tym miałam...!!!! 


O!
Pewnemu kierowcy chłodni rybnej na kółkach zachciało się utopić w naszym bagienku. Fotka jest poniżej, więc widać, że chłop optymistą jest ogromnym. Wpadł tyłem, że nie wyrażę się inaczej, do błota, aż mu kół nie było widać; bo to najpierw auto się utopiło; kierowca zaraz potem. Do kolan. Butów również nie dojrzałam zza szyby. Cóż, sam nie wylezie. Trzeba było zatem dobry uczynek wykonać. Na nocną koszulę narzuciłam kurtkę (no długą mam taką, nie ma się co śmiać), złapałam dechę oderżniętą od tapczanu - jakoś jeszcze jej nie wyrzuciłam, przez sentyment... i dałam gościowi przez płot. Osobiście przez bagienko nie będę się pchać! I to jeszcze w koszuli nocnej! Decha nie pomogła, przylecieli moi uczynni sąsiedzi i chyba jeszcze kilkunastu rybnych kierowców. Wypchnęli pojazd wspólnymi siłami, facet tyłem wrócił przed wrota swojej hurtowni rybnej i zaparkował już na suchym. Przez to suche właśnie przełaziła przysłowiowa baba z siatami (nie ja, nie ja- nie posiadam przecież zdolności bilokacji) i wyłożyła się mu przed nosem. To znaczy przed maską. Z siateczek wypadł chlebek, parę większych paczek i pomidorki luzem. I co, miał człowiek szczęście? Musiał jej przecież pomóc pozbierać zakupy, a gdyby to się stało w błotku??? Jeden do jednego: dobry uczynek za dobry uczynek. Bo podobno dobro czynione wraca. Ja tam wychodzę z założenia, że "każdy dobry uczynek bywa przykładnie ukarany". A życie to nie jest bajka i życia nie mierzy się dodawaniem, czy nawet mnożeniem jakichkolwiek uczynków.


"Ulica Dobrych Uczynków"

Są  też pewne życiowe ograniczenia w budowaniu tego mojego domowego szczęścia... Żeby nie było tak sielankowo. Wychodzę do śmietnika - sejfu, z kluczem Yale w garści, a pod nogami coś mi zgrzyta...A! To właśnie pani sprzątająca skończyła robotę! Należało więc wrócić do domu po narzędzie odpowiednie i korytarz pozamiatać. Złapałam za miotłę, upuszczając równocześnie klucz od "sejfu". Moje pieski pewnie pomyślały, że całkiem już zwariowałam! Dopiero kilka minut temu rzetelnie obszczekały osobę z miotłą, a teraz ja za miotłę łapię???! A to przecież nieważne, drobiażdżek, jak wspomniany wcześniej pantofelek! Żaden problem - póki mogę. I co, niechcący wykonał mi się dobry uczynek!? Może ta pani kiedyś mi się odwdzięczy podobnym - że nie będzie już trzeba po niej zamiatać? 

A co do tych wspomnianych wcześniej pantofelków - niechże sobie ma z nimi kłopot Piękny Książę od Kopciuszka! Mnie wystarczy, ze własnych pantofelków nie mogę skompletować, ponieważ  ( z pewnością dla żartu) zostały rozwłóczone po całym mieszkaniu... Nie przeze mnie, oczywiście...

Pozamiatane.
Nagle panika w domu - trzeba natychmiast jechać z Sabinką do weterynarza, mała źle się czuje, nie siusia i w ogóle jest coś nie halo...a dziś sobota! Więc ja za telefon: lekarki poczekają, chociaż powinny zamknąć przychodnię za dwadzieścia minut - całkiem obcy taksówkarz pojedzie i nie weźmie za czekanie - i choć będzie długo czekał, bo sunia miała kilka naraz zabiegów w premedykacji - słowa nie powiedział - a lekarki dopisały opłatę "do rachunku". Sabinka odsypia, czuje się lepiej...
No i taki ciąg się z tego zrobił... Mam nadzieję, że ich również dziś spotka wiele życzliwości.

Wróciłam, włączyłam telewizor. I słyszę pytanie, które zadaje pewna redaktorka "Jak to się robi, żeby przez tyle lat być szczęśliwym?!"

Patrzę: pytanie zadano profesorowi Bartoszewskiemu, z okazji urodzin....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dla tych z Państwa, którzy mają problem z opublikowaniem komentarza, napisałam kilka wskazówek technicznych. Proszę zjechać niżej na stronę i przeczytać - UWAGI TECHNICZNE

!!! UWAGA TECHNICZNA !!!

Dobry wieczór. Ponieważ doszły mnie słuchy o kłopotach z komentowaniem na blogu, pozwolą Państwo, że pomogę i napiszę jak okiełznać lwa :)
Opcja I
Jeśli mają Państwo konto pocztowe na gmailu, to proszę napisać komentarz w okienku komentarzy i:
- jeśli w okienku poniżej jest napisane KONTO GOOGLE, proszę skopiować ten komentarz, kliknąć w opublikuj. Komentarz Państwa zniknie, ale za to pojawi się w okienku zamiast KONTO GOOGLE, Państwa nick. Teraz proszę wkleić skopiowany komentarz i opublikować. (proszę się mnie nie pytać, dlaczego tak jest, bo sama nie wiem. Ale ad rem)
- jeśli w okienku poniżej jest już Państwa nick, to można bez stresu napisać komentarz i od razu publikować
Opcja II
Ci z Państwa, którzy nie posiadają ani bloga na blogspocie, ani konta gmail, chcąc opublikować komentarz powinni:
- rozwinąć pasek w okienku po prawej, w tym, w którym jest napisane KONTO GOOGLE, znaleźć ANONIMOWY i kliknąć, żeby w okienku się na anonimowy przełączyło.. Następnie trzeba napisać komentarz, kliknąć opublikuj. Pojawi się nowe okienko. Należy w nim znaleźć kwadracik - nie jestem automatem, czy jakoś tak, kliknąć, potem przepisać wygenerowany kod i po prawej kliknąć w zweryfikuj. Jeśli wszystko jest ok i system nic nie powie, kliknąć na końcu opublikuj. Uwaga, jeśli komentujecie Państwo z anonimowego konta, należy pamiętać, żeby napisać, kim się jest, bo w komentarzach wyskoczy "anonimowy".
Pozdrawiam Redaktor Obsesja