"Wstałam rano, raniusieńko,
umyłam się szybciusieńko" - takie głupoty tłukły mi się po głowie, kiedy
wstawałam około dziesiątej, ponieważ psy szarpały mi kołdrę i nową narzutę.
Sabinka wyjęła mi spod głowy wszystkie jaśki, a Gutek - jak to "mężczyzna"
małpował ją od strony moich stóp. Obydwoje również pyskowali i pomrukiwali,
więc przerwały mi się sny o rozszarpujących mnie psach, a zaczęła się jawa o
psach, rozszarpujących mi pościel. Nową. Toż tak nie wolno! Musiałam wstać i
wyjaśnić im, że już nie trzeba. Już wstałam.
Widocznie te poduszki zostały mi
wyszarpane spod głowy dosyć dawno, bo stwierdziłam okropny ból w karku. A to
się dzieje, gdy moja "podgłowna uklepka" ulegnie jakowemuś
uszkodzeniu. No więc uległa, niewątpliwie.(Szalenie mnie interesuje, dlaczego
do tej pory nie kupiłam sobie specjalnej podkarkowej poduszki, żeby problem sam
się rozwiązał? Wydaje mi się, że skąpa raczej nie jestem...)
Wstałam, wstałam, ale wcale nie rozpoczęłam dnia umyciem się
czyściuteńko czy tam szybciusieńko, bo pędząc do łazienki z zamkniętymi
oczami , mogłabym do niej nie trafić. To jest całkiem prawdopodobne i może
się zdarzyć na moich niespełna trzydziestu jeden metrach - chociaż ścian oraz
drzwi jako przeszkód nie mam. Ale są zakręty.
No dobrze, gdybym jednak do tej
łazienki skręciła i nawet odszukała umywalkę, potem mydło - to prędzej
bym zapchała sobie któreś oko, niż trafiła mydłem do twarzy.
Szczególnie, gdybym użyła płynnego, co to je kupiłam dla ułatwienia.
Mycia! Zapychania oczu nie przewidywałam... Ponieważ zwykle mydło by mi się z
pewnością wyśliznęło z dłoni.
Bo oczy się otwierają przecież
dopiero po kawie, o czym każdy wie, prawda...?
Następnie odpaliłam komputer w
celu sprawdzenia poczty oraz telewizor, w celu sprawdzenia, czy gdzieś się nie
pogorszyło. Dzisiaj widzę, że pogorszyło się bardzo. Pogarsza się coraz
bardziej... I nie widzę żadnego rozwiązania na horyzoncie... Chyba nie tylko
ja, niestety... Cały świat patrzy na nieprawdopodobne wydarzenia, słucha
niemożliwych do uwierzenia opowieści i z przyzwyczajenia już - nawet nie
wzrusza go czerwone morze...
Jedynym - choć bezsilnym - wyjściem pozostaje
wyłączenie telewizora. Powinno mi być wstyd, ale nie jest. Trzeba zająć się
swoim mikrokosmosem, żeby potem przykleić go do czyjegoś, z jednej strony, ktoś
inny z drugiej i może powstanie z tego jakiś organizm...większy taki... Nie
żebym od razu o komórce pojedynczej mówiła i też nie o amebie czy
pantofelku. Pantofelki możemy sobie sklejać, do woli, czemu nie...
Po drugie: nie, nie, Kolegów
Trzech i ich "filozofii" nie przyjmuję, i nie mam zamiaru
rozpowszechniać na dodatek. Bo oni się potem mnożą. Chyba przez pączkowanie.
Jeden powie drugiemu...i już , jest "o co"... Nie przeczytają
dokładnie i nie wiedząc nawet, o co chodzi, wrzeszczą. Chociaż zupełnie nie
mają pojęcia czy to ilość przechodzi w jakość, czy też może odwrotnie: jakość
przechodzi w ilość...i nieważne nawet, jakiego rodzaju liter użyto do zapisu...
Dlatego uważam, że czytelnictwo
to jest bardzo ważna sprawa!
A co ja będę tu się
wymądrzać!
Ja sobie moje
szczęście i moją filozofię uklepuję pomalutku, tak jak tę poduszkę
pod głową, chociaż - jak już mówiłam - miewam w tym przeszkody. Ale co to za
przeszkody, jeżeli już po otwarciu oczu rozklejonych -a niejednokrotnie
potraktowane bywają kremem nivea - i po wypiciu kawki, którą muszę zaparzać
samodzielnie, niestety - wydaję się być czynna i gotowa. Do życia? Najpierw
do mycia raczej...
A skoro robić kawkę dla siebie i
Bratka muszę sama, to sobie pracę ułatwiam. Bo rzeczy skomplikowane - choć niby
drobne - należy upraszczać, jeżeli tylko to możliwe. A nuż znajdzie się
znienacka coś cięższego do udźwignięcia ( i nie o siatkach tu wspominam), to
siła zaoszczędzona może się przydać. Może, chociaż nie musi, wtedy wykorzystamy
ją inaczej. Do wypoczywania na przykład...
Dlatego też niczego nie zaparzam,
tylko dwie łyżeczki rozpuszczalnej zalewam wodą. Zagotowaną, jasne, a żebyśmy
sobie dziobów nie poparzyli, dolewam na wysokość jednego centymetra specjalnie
hodowaną zimną przegotowaną wodę, trzymaną w tym celu w dzbanku obok czajnika.
Plus łyżeczka (no, dwie), (no, dwie i pół) śmietanki w proszku i kawka jak
malowanie. Niby sztuczna, ale jak wygląda! I jak smakuje! Naturalnie
natychmiast przychodzi mi na myśl beza bursztynowa na zakąskę...Cóż, prędzej
znajdę nad zatoką kawał cudnego bursztynu, niż będę jadać bezę na śniadanko...
![]() |
to jest domowy serniczek od Ewy Heleny |
Tak, reasumując, trzeba zaczynać
budować "swój ekosystem" od siebie. Znaczy: od fundamentów.
Fundamenty to ja mam mocne,
biorąc rzecz dosłownie, więc muszę utrzymać porządek (czytaj: miłość) w domu
i zagrodzie (czytaj: ogrodzie). Zatem niezależnie od zdobywania uczynkowych
sprawności żyjemy sobie jak się da. Spokojnie i mniej spokojnie. Zdrowiej i
mniej zdrowo. Zimowo i niezimowo.
![]() |
chcieć to móc... :) |
...A w moim ogródku przebiły się
właśnie przez piasek plażowy malutkie przebiśniegi. Dają radę, choć przez
bardzo grubą warstwę piachu - dzisiaj widocznie dygresja to moja koleżanka ;)
Toż ja całkiem nie o tym
miałam...!!!!
O!
Pewnemu kierowcy chłodni rybnej
na kółkach zachciało się utopić w naszym bagienku. Fotka jest poniżej, więc
widać, że chłop optymistą jest ogromnym. Wpadł tyłem, że nie wyrażę się
inaczej, do błota, aż mu kół nie było widać; bo to najpierw auto się utopiło;
kierowca zaraz potem. Do kolan. Butów również nie dojrzałam zza szyby. Cóż, sam
nie wylezie. Trzeba było zatem dobry uczynek wykonać. Na nocną koszulę narzuciłam
kurtkę (no długą mam taką, nie ma się co śmiać), złapałam dechę oderżniętą od
tapczanu - jakoś jeszcze jej nie wyrzuciłam, przez sentyment... i dałam
gościowi przez płot. Osobiście przez bagienko nie będę się pchać! I to jeszcze
w koszuli nocnej! Decha nie pomogła, przylecieli moi uczynni sąsiedzi i chyba
jeszcze kilkunastu rybnych kierowców. Wypchnęli pojazd wspólnymi siłami, facet tyłem wrócił przed wrota
swojej hurtowni rybnej i zaparkował już na suchym. Przez to suche właśnie
przełaziła przysłowiowa baba z siatami (nie ja, nie ja- nie posiadam przecież
zdolności bilokacji) i wyłożyła się mu przed nosem. To znaczy przed maską. Z siateczek wypadł chlebek, parę większych paczek i pomidorki luzem. I co, miał
człowiek szczęście? Musiał jej przecież pomóc pozbierać zakupy, a gdyby to się
stało w błotku??? Jeden do jednego: dobry uczynek za dobry uczynek. Bo podobno
dobro czynione wraca. Ja tam wychodzę z założenia, że "każdy dobry uczynek
bywa przykładnie ukarany". A życie to nie jest bajka i życia nie mierzy
się dodawaniem, czy nawet mnożeniem jakichkolwiek uczynków.
![]() |
"Ulica Dobrych Uczynków" |
Są też pewne życiowe ograniczenia w budowaniu
tego mojego domowego szczęścia... Żeby nie było tak sielankowo. Wychodzę do
śmietnika - sejfu, z kluczem Yale w garści, a pod nogami coś mi zgrzyta...A! To
właśnie pani sprzątająca skończyła robotę! Należało więc wrócić do domu po narzędzie odpowiednie i
korytarz pozamiatać. Złapałam za miotłę, upuszczając równocześnie klucz od "sejfu". Moje pieski pewnie pomyślały, że całkiem już zwariowałam!
Dopiero kilka minut temu rzetelnie obszczekały osobę z miotłą, a teraz ja za
miotłę łapię???! A to przecież nieważne, drobiażdżek, jak wspomniany wcześniej pantofelek! Żaden problem - póki mogę. I co,
niechcący wykonał mi się dobry uczynek!? Może ta pani
kiedyś mi się odwdzięczy podobnym - że nie będzie już trzeba po niej
zamiatać?
A co do tych wspomnianych
wcześniej pantofelków - niechże sobie ma z nimi kłopot Piękny Książę od
Kopciuszka! Mnie wystarczy, ze własnych pantofelków nie mogę
skompletować, ponieważ ( z pewnością dla żartu) zostały rozwłóczone po
całym mieszkaniu... Nie przeze mnie, oczywiście...
Pozamiatane.
Nagle panika w domu - trzeba natychmiast jechać z Sabinką do weterynarza, mała źle się czuje, nie siusia i w ogóle jest coś nie halo...a dziś sobota! Więc ja za telefon: lekarki poczekają, chociaż powinny zamknąć przychodnię za dwadzieścia minut - całkiem obcy taksówkarz pojedzie i nie weźmie za czekanie - i choć będzie długo czekał, bo sunia miała kilka naraz zabiegów w premedykacji - słowa nie powiedział - a lekarki dopisały opłatę "do rachunku". Sabinka odsypia, czuje się lepiej...
No i taki ciąg się z tego zrobił... Mam nadzieję, że ich również dziś spotka wiele życzliwości.
Nagle panika w domu - trzeba natychmiast jechać z Sabinką do weterynarza, mała źle się czuje, nie siusia i w ogóle jest coś nie halo...a dziś sobota! Więc ja za telefon: lekarki poczekają, chociaż powinny zamknąć przychodnię za dwadzieścia minut - całkiem obcy taksówkarz pojedzie i nie weźmie za czekanie - i choć będzie długo czekał, bo sunia miała kilka naraz zabiegów w premedykacji - słowa nie powiedział - a lekarki dopisały opłatę "do rachunku". Sabinka odsypia, czuje się lepiej...
No i taki ciąg się z tego zrobił... Mam nadzieję, że ich również dziś spotka wiele życzliwości.
Wróciłam, włączyłam telewizor. I
słyszę pytanie, które zadaje pewna redaktorka "Jak to się robi, żeby przez
tyle lat być szczęśliwym?!"
Patrzę: pytanie zadano
profesorowi Bartoszewskiemu, z okazji urodzin....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dla tych z Państwa, którzy mają problem z opublikowaniem komentarza, napisałam kilka wskazówek technicznych. Proszę zjechać niżej na stronę i przeczytać - UWAGI TECHNICZNE