Musiałam wysłać pocztą zwykłą, listem poleconym COŚ. Dokument podpisany, uprzednio wydrukowany przeze mnie. W dwóch egzemplarzach.
Zaczęłam wysyłać dziesiątego kwietnia. Wydrukowałam dwa egzemplarze, wypełniłam, podpisałam, zapakowałam do koperty i udałam się na pocztę. Ponieważ było jeszcze przedpołudnie, zażyczyłam sobie polecony priorytetowy, żeby był "na jutro". Po czym dostałam wiadomość od Maksi, że miałam podpisać na każdej stronie i czy to zrobiłam. Nie zrobiłam. Bo to Maksia otrzymuje wszystkie ważne wiadomości, które po ustosunkowaniu się, przekazuje mnie. Prawie natychmiast po otrzymaniu.
Ale to był piątek, nie było sensu w ponownym lataniu na pocztę; wszak list popołudniowy ruszyłby w drogę dopiero w poniedziałek.
Wysłałam więc nowy list polecony priorytetowy w poniedziałek (trzynastego!) rano. Z zawartością podpisaną wszędzie, gdzie trzeba.
No i zaczęłyśmy z Maksią czekać na odpowiedź. Teoretycznie powinna być w środę, a w czwartek lub piątek byłaby już u mnie "odpowiedź".
Nie było.
Odczekałyśmy jeszcze kilka dni, do środy. Maksia wysłała pytającego maila. Dowiedziała się, że żaden list nie dotarł do adresata, ale poszukają wszędzie i dadzą znać. Dali znać, że nie ma. Nigdzie.
Ponieważ był to druk powtarzalny, zamiast walczyć z pocztą i pisać reklamacje, postanowiłyśmy po prostu wydrukować dokument jeszcze raz i wysłać dziś przed południem (w czwartek), żeby dotarł na jutro. I tak też Maksia umówiła się z adresatem. Ja ze swojej strony do adresu dopisałam jeszcze takie rzeczy jak budynek, piętro, pokój itp.
Poszłam znowu na pocztę i "skoro już tam byłam" zapytałam o dwa poprzednie listy. Że jak to możliwe, aby nie dotarły dwa kolejne polecone pospieszne, w dodatku do tego samego adresata. Uprzejma pani w okienku sprawdziła, wyśledziła przesyłki po numerach i dowiedziała się, że obie dotarły już na drugi dzień po ich nadaniu. Kolejno, oczywiście. Pytanie: do kogo????!!!! Obie?!
Po konsultacji z panią urzędniczką pocztową ustaliłyśmy, że tym razem nadam list: polecony, priorytetowy, z potwierdzeniem odbioru sms-em, z potwierdzeniem odbioru pieczątką na karteczce. Więcej możliwości nie było, chyba że sama pojechałabym w charakterze posłańca. Na przykład pendolinem, który jeździ z Gdyni. Do Gdyni musiałabym pociągiem lub autobusem. Nie, to by mi się nie opłacało...
Przez ten czas kolejka do okienka wygenerowała się dosyć długa... a po zastanowieniu się, nie złożyłam reklamacji, bo mi się już nie chciało.
Zadowolona z dobrze wykonanej roboty, gdyż najprawdopodobniej wykorzystałam wszystkie możliwe usprawnienia co do upewnienia się w sprawie doręczenia, odwiedziłam pobliski sklep papierniczy, w celu zakupienia karteczek samoprzylepnych. Moja "szafia pamięć" (patrz post"O pamiętaniu...") wykorzystała już wszystkie świstki, które posiadałam. Kiedy miałam płacić za plik karteczek, zadzwoniła Maksia. Że dostała maila, iż mam listu nie wysyłać, ponieważ znalazły się obydwa. A gdzie się znalazły, już Maksi nie doniesiono.
Cóż, chyba się państwo adresaci zdziwią nieco, kiedy otrzymają jutro list: polecony, priorytetowy, oklejony papierkami do potwierdzenia i opieczętowania, z zawartością identyczną, jak w poprzednich...
Wasza Au...
I jak zareagowali? Już niedługo kończy się monopol tej firmy, to od razu będzie lepiej.
OdpowiedzUsuń