Przed laty, przed bardzo wielu laty, kiedy imprezy w klubie Pod Jaszczurami kończyły się prawie nad ranem,
a autobusy nocne spod dworca jeździły albo nie,
na taksówki czekało się na postojach po obu stronach największego rynku
w Europie. W bardzo długich kolejkach. I te kolejki dosyć często spotykały się
na końcu jednej i początku drugiej, bo postoje były po obu stronach rynku,
naprzeciwko siebie… A naprzeciw Jaszczurów mieściła się słynna "Piwnica pod Baranami", gdzie imprezy kończyły się o podobnej porze...
Taksówki naturalnie były, ale schowane w wąskich, bocznych
uliczkach, dyżurując pod dwiema
istniejącymi wtedy nocnymi restauracjami. Czekały godzinami, a płacono im
ryczałtem, to znaczy bez licznika. A kiedy już się wyczekały i doczekały,
odwoziły swoje ekskluzywne klientki z aktualnym połowem do nieistniejących
wówczas domów rozpusty. No, pokojów hotelowych. Również ryczałtowych.
Nikomu na Rynku
ten brak taksówek jednak nie przeszkadzał, bo nie taksówkami się do domów
wracało. Wiadomo było, że wszyscy w końcu odjadą i zostaną podrzuceni pod samo
niemalże mieszkanie, gdziekolwiek - byle w Krakowie - ono się znajdowało… Nową
Hutę również zaliczano do Krakowa, tyle że czekać należało nieco dłużej. I
kiedy wydawało się, że Największy Rynek W Europie nie zmieści już ani jednego
dodatkowego osobnika, zjawiał się
transport! W postaci przepięknych, olbrzymich, sikających wszędzie wodą - najlepiej
po ludziach - miejskich polewaczek!
Kierowcy ładowali do szoferek gości – ilu się zmieści, i rozwozili … i jasne,
że zarabiali na tym drugie, czasami trzecie, a niekiedy i czwarte pensje… myjąc
przy okazji krawędzie jezdni i kawałki chodników w tych jedynie rejonach, do
których zostawali wynajęci.Prywatnie, znaczy.
Po polewaczkach zjawiały się radiowozy, bynajmniej nie w
celu aresztowania oczekujących, czy nawet wylegitymowania ich, ale aby popodrzucać
do domów prawdziwych artystów…! Piwnicznych - już sławnych i tych Jaszczurowych,
potencjalnie słynnych w niedalekiej przyszłości. Radiowozy nie zarabiały, miały
za to wolny wstęp na imprezy i satysfakcję z osobistych znajomości artystycznych… I tak kolegowali się z ukrytymi (poniekąd) pracującymi w Klubie.
Najbardziej milicjanci lubili odwozić pewną striptizerkę, Luizę. Luiza była znana z "luźnego" charakteru (i nie mam tu na myśli niczego nagannego), rzadkiej, choć trudnej urody, całkowitego braku wstydu i tego, że podczas swoich występów tańczyła głównie "walcem". Przypisywano jej powiedzenie: grajcie, co chcecie - tańczę walca. Często bywała w Jaszczurach - dlatego o niej wspominam...
Najwięcej osób odwiedzało klub we wtorki. Odbywały się tam wtedy jam-sessions, które niejednokrotnie kończyły się wspaniałym wspólnym muzykowaniem jazzmanów; w składach, o jakich nikomu się nie śniło...
Oczywiście nie ma nagrań, chyba że ktoś robił to hobbystycznie...Ma ktoś może????!!!!
Starałam się bywać w klubie jak najczęściej, choć nie w każdą wtorkową noc to się udawało. I słuchać, słuchać, słuchać... Podawano wtedy do picia "drinki" czyli wódkę z colą, które niebywale szkodziły na ciele i umyśle. Do jedzenia natomiast była z reguły kiełbasa na gorąco, która nie szkodziła nikomu na niczym. Była bardzo smaczna!
Po długim czasie, kiedy zlikwidowano na Rynku Głównym ruch kołowy, postój taxi przeniesiono na Mały Rynek. "Jamy" odbywały się nadal co wtorek, kolejki czekały godzinami... i właśnie tam zostałam pierwszy raz w życiu okradziona (chyba że o innych razach nie wiem). Wstrętny złodziej wyciągnął mi z koszyka, bo koszyki się wtedy nosiło - taką włochatą, podłużną saszetkę, którą używałam w charakterze portmonetki. Do portmonetki to nijak podobne nie było, więc musiał albo być jaszczurowym bywalcem, albo zawodowcem niezrównanie inteligentnym. Podejrzewam to pierwsze. I musiałam obudzić całą rodzinę, żeby uzbierać na zapłatę. I tak dobrze, że kradzież zauważyłam dopiero po przyjeździe; pewnie wybrałabym się do nowej Huty piechotą... :)
![]() |
Kraków - Mały Rynek. Fot: Beata Białek |
Od tego czasu nie trzymają się mnie pieniądze, niestety. Książę z bajki jakoś też dotychczas się nie zjawił...
O matko! Chyba zjawił się wczorajszej nocy, ciemnej straszliwie, kiedy moje pieski zażyczyły sobie wyjść na siusianie. Wyszłam za nimi, ponieważ uporczywie przyglądały się jakiejś ciemnej bryle na płycie chodnikowej. Schyliłam się i zobaczyłam olbrzymią żabę! Siedziała bez ruchu i przyglądała się moim psom.
Chociaż taka wielka?! Z brodawkami?!
Dopiero po wyniesieniu jej (w nocnej koszuli i kapciach) w pobliże potoczku i wypuszczeniu w zarośla, zdałam sobie sprawę, że to ropucha. Ba! To na pewno był ROPUCH, a ja zapomniałam go pocałować!
Taka okazja przeszła mi koło nosa i na pewno już nigdy się nie powtórzy...
Ale biorąc pod uwagę, że mieszkamy na terenie bagiennym...????!!!!
Wasza Au...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dla tych z Państwa, którzy mają problem z opublikowaniem komentarza, napisałam kilka wskazówek technicznych. Proszę zjechać niżej na stronę i przeczytać - UWAGI TECHNICZNE